czwartek, 24 lipca 2014




„Dzień Flagi” – opowiadanie, autor : Sewer Ukleja


Robert był świetnym rzeźbiarzem. Umiał swoimi rękoma zdziałać cuda. Ilekroć brał materiał przerobowy w swoje dłonie – potrafił poskładać z klocków nieskończoności żywą materię.
Tym razem pijany siedział w knajpie – z notatnikiem, aby zrobić kilka szkiców. Może to zwykła
niedorzeczność – tak impasowo się mizdrzyć do ludzi… Jego wzrok przykuł kufel z piwem – a w nim wcale nie dionizyjski nektar – piwo o zielonkawym kolorze… Pomyślał sobie
o pszczołach, które pracują dla królowej, a wcześniej lecą ku kwiatom, aby je zapylić. Jakiś pszczelarz
wyciągał pewnie gdzieś tam plastry, aby potem z nich wyrychtować życiodajny dar niebios.
Przypomniał sobie, że ostatnio mijał, idąc ulicą dwie młode damy, sprzedające na tejże drodze
recepty – zastanawiał się, dlaczego są tu same… Stolik, przy którym stały gołębice z rozpostartymi
skrzydłami – tako mu się jawiły… Zachwycający był powab tych istot. Na ziemi bywające,
a myślące o kolibrach, które dzięki swoim dzióbkom cieszą się słodkościami, jakimi obdarza nas
ojciec „NATUR”(…) – bo w tej właśnie chwili zza lady wychylił się ON – majestatyczny starzec
z wesołością, ale i jakimś bezbrzeżnym smutkiem w oczach…
Robert pamiętał tę dyskusję :
- Witam Dobrodzieja, w czym mogę służyć? – rzekł z błyskotliwą życzliwością.
- Proszę Pana – czym ja Dobrodziej(?) – nie wiem – ale szukam czegoś na…
- Ból głowy? – przytaknął.
- Jakby Pan wiedział. – demiurg nie był zdziwiony – tylko skąd?…
- Widzę zmęczenie w Pańskich oczach, puchnie Panu szyja i nazbyt sędziwie Pan spogląda na moje towarzyszki.
- Dzisiaj jest dzień flagi, pogoda nie przebiera w środkach, więc jakie mam sprawiać wrażenie?
- Słyszał Pan o?…
- Tak, słyszałem o cudownych bartnikach, którzy potrafią uleczyć niemal każdą chorobę duszy, ale mam wrażenie,
że to bujda na resorach – tak jak homeopatia czy tabletki antydepresyjne, bądź relanium…
- Zazdrości Pan pszczołom ich żywota? Raz użądli i umiera – jedynie we własnej obronie. Dzisiaj
przywieźliśmy te słowiki miodu ciężarówką dostawczą – zakupioną na dopiero co rozwijającą się firmę -
jako drobni przedsiębiorcy – oczywiście – wie Pan, że jesteśmy zwolnieni z podatków?
- Nie bardzo to widzę – podatki i śmierć – dwie rzeczy pewne w naszym Kraju szczególnie.
- Pan premier zainwestował w nasz interes i się kręci… Reklamujemy przecież nasze wyroby
w najpoczytniejszej gazecie w Polsce?! To Pan nie wie, jakie z nas rekiny biznesu? -
Firma nazywa się „TUT & LIBERTE”…
- A ja jestem na statku kosmicznym wysłanym na orbitę, a teoria względności według pospólstwa głosi,
że 2 plus 2 równa się 5 – matematycy nie uznają pojęcia PRAWDY – jedynie pacyfistycznie usposabiają się do sofistyki.
Takie czasy… TUT mir uns, Panie Profesorze? Rousseau miód żre?
- Częstujemy każdą postać tu przybyłą, aby mogła spróbować, ale na cały słoik musi się zdecydować. – odparł uśmiechem.
- Lubi Pan bajki, Panie?… – Robert dopiero teraz zauważył na dobrotliwie w niego wpatrzone oczęta niebiańskich niewiast…
Zamyślił się, rozmarzył, posmutniał – sam nie wiedząc dlaczego. – La Fontaine miał mniej racji niż Ezop, Panie?… – kontynuował,
przełknąwszy w zmieszaniu ślinę.
- Panie Jansen… – puścił oczko.
- Wiedziałem, że jest Pan Niemcem. Na Opolszczyźnie geszeft to chleb powszedni…
- Jak kto woli – łupienie podatnika…
- Wasza kanclerz zapewniła nam raj podatkowy – do społu z Rothfeldem… Stasi i razwiedka mają ubaw! – sarknął Robert.
- Ile można czekać na przywrócenie normalności? Chcącemu nie dzieje się krzywda…
- Chciałbym, ale naprawdę nie mogę spróbować tego miodu – właśnie zmykam do knajpy napić się piwka miodowego. Bardzo mnie było miło, ale czas mnie nagli…
- Może jednak… – wyciągnął wizytówkę.
Zmieszany Robert wziął do ręki papierek, schował do kieszeni.
- Dziękuję.
Zamyślił się i odszedł. Odwrócił się jednak i zobaczył obojętność z lekką dozą życzliwości w oczach starca.
Smutek skrył się głęboko. Niema litość – przeszło mu przez myśl…
Ruszył w kierunku knajpki – wprost z ulicy 1-go maja… Przez dłuższy okres czasu szedł oszołomiony, nieprzytomny, zmieszany, szukając po jakimś czasie napisu „Rzemieślnik” na kilkupiętrowym budynku… Nie był to moloch.                                                                       – Skupisko istot pałętających się z telefonami służbowymi w okularach przeciwsłonecznych, eleganckich koszulach Pierdziela Kardena… – skonstatował cicho pod nosem…                                                                                                                           Kuglarz przed tym lupanarem wyciągał spod kapelusza karty, nie zdziwiło to rzeźbiarza – wszak niedaleko stał radiowóz policyjny… Może to dziwne – pomyślał – może za dużo wczoraj wypił i ma halucynacje – ruszył dalej… Gdyby mógł zapalić teraz papierosa – CARO… Ech… Minął bank chyłkiem i w końcu zasiadł w „Zagłobie”. Było pusto – wcześniej zamówiwszy piwo KARLSBERGER – „miła obsługa” – przeszło mu przez myśl…
Nad baldachimem nie wisiała flaga… Zapalił papierosa i uszczknął rąbka tajemnicy, która miała cierpki smak…
- Piwo miodowe na stanie nieobecne.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz