czwartek, 24 lipca 2014


„Spotkanie po latach” – opowiadanie, autor : Sewer Ukleja


Miała na imię Noemi a on – Rysiek. Spotkali się po latach, lecz jak to wieść życia głosi – nie byli już tacy sami jak za pierwszego życia bądź śmierci ich nieuchronnej miłości pogrążonej jak zwykle w bezdennej rozpaczy. Rysio nalegał na spotkanie, myśląc o tym, co mu kiedyś przyniosła przeszłość – wyzwoloną kobietę o niebieskich krystalicznie oczach, blond włosach i przenikliwym uśmiechu, którego nie mógł zapomnieć. Ciało wyryte w marmurze przez Demokryta – Afrodyta by była zazdrosna. Atena tylko pobłażliwie mogła pogłaskać pukle marmurowych włosów, aby dochować wierności przysłowiu „DUPA(lex) sed lex”…
Spotkali się w parku. Wypłosz – bo tak o sobie mniemał – przyniósł termos z herbatą oraz paczkę ciasteczek. Był ubrany w modny płaszcz jakiejś nieznanej marki, dżinsy, czarne adidasy firmy jak to zwykł mawiać – „Adadis” oraz koszulkę z przekreślonym Cze-Gewarą… Sam nie wiedział, na co liczył. Może chciał zobaczyć, co się zmieniło w myśleniu tej „laski”. Może chciał się dowiedzieć, czy zmienił ją czas, który nieustannie płynie, a jednak stoi w miejscu. Oboje byli już dojrzałymi ludźmi wiedzącymi czego chcą od życia – natomiast jak życie życiem – los płata nam różne małpie figle.
Siadł na ławce w ten pochmurny choć jednak ciepły dzień – ale mimo to wilgotny, lekko wietrzny.
Wyciągnął ciasteczko z paczki, schrupał, sięgnął po notatki, które nosił ze sobą jako wieczny student usunięty z uczelni za niesubordynację i obrazę rektora. Wyciął na kartoniku wizerunek Lenina i „poszła” breja wprost na
drzwi wejściowe Uniwerku – pod spodem wybazgrał tagiem napis „Śmierć Konfidentom”…
Teraz tylko wzdychał i siedział na tej cholernej ławce, wyciągnął papierosa – zanotował :
„ŚRODA – kurewski dzień”…
Park był już się zielenił. Łopian śmierdział jak zwykle, wysoka nieskoszona trawa pod zielonym mostem widniała niczym antena radarowa napięta pod jarzmem wiejącego lekko wiatru. Szare murki okraszające park były byle jakie tak jak brudna woda w płynącej obok rzece – Odrze. Obok wały i zniszczony płac zabaw…
Dorosłość… Spojrzał na wysypaną żwirem dróżkę okraszoną po bokach kostką brukową…
- Sartre miał Rację… Knajpa „Neptun” to nie najlepsze miejsce na rozważanie filozofii sokratejskiej, która na nikim nie robi wrażenia… Nihil Novi – ja pierdolę!… – pomyślał, mrucząc pod nosem.
Był nachylony i nie wiedział, co zanotować w dzienniczku. Pod każdą datą powstawał szkic służący mu warsztatowo do kształcenia jego pasji malarskiej, którą szlifował, ale nie mógł zdecydować się na Akademię – Picasso plus Realizm to nie jego ideał. Nachylił się, ale nie wiedział, co napisać – patrzył tylko na śmierdzące liście łopianu…
- Hej! – usłyszał spokojny głos zza pleców.
Odwrócił się, a tam jak znalazł znów ta sama – tylko przewleczona welonem obojętność, jakieś dziwnej niewypowiedzianej niedostępności i zmieszania, powagi i wesołości – stała Noemi ubrana w krótką wełnianą spódniczkę,
szpilki na niewysokim podbiciu, jedwabne wzorzaste pończochy, białą skromną bluzeczkę i żakiet. Miała na nosie okulary, zza których rzucała badawcze spojrzenie.
- Hej! Hej! Aby nie Hejki! – uśmiechnął się i wstał, notatnik spadł na ziemię – usiądziesz?
- Okej. Super, że Cię znowu widzę. Jak życie? – zapytam na wstępnie, aby nie przeciągać, bo mam spotkanie biznesowe za pół godziny. – zamyśliła się i spojrzała na zegarek. – Wal śmiało! – rzuciła z unosząc kąciki ust.
- Chciałem się spotkać, aby wiesz?… Masz to? – spojrzał na jej teczkę.
- Tak, Rysiek – mam. Nic się nie zmieniłeś. – puściła oczko.
- Wiesz, jak trudno jest mężczyznom w dzisiejszych czasach… – wyjął papierosa z paczki i zapalił – pracuję dorywczo w Tesco i… wyrzucili mnie ze studiów.
- Bo ty jesteś wieczny student i do niczego w życiu nie dojdziesz, jak będziesz się dalej szlajał po mieście, malując pociągi stojące na stacji… Graffiti to kontrkultura, jak sam mi kiedyś tłumaczyłeś?
- Ja ci nie musiałem tego tłumaczyć. Jesteśmy dziećmi popkultury łączącej się z kontrkulturą, ale starajmy się ją jakoś wykorzystać do szczytnych celów. – sapnął z rozłożonymi rękami.
- Andżelika opowiadała mi ostatnio o twoim wyczynie… Doprawdy – gdzie ty masz rozum, Rysiu?
Wtedy już go nie miałeś, więc musieliśmy się pożegnać.
- Ech… – stare dzieje, ale ja to pamiętam trochę inaczej. – zaciągnął się dymem i spuścił oczy – Miałem tylko kawalerkę, którą do tej pory mam… Chciałaś czegoś więcej od życia – a ja pozwoliłem ci odejść -
natomiast to ty miałaś łzy w oczach, Bejbe.
- Nadal jesteś Piotrusiem Panem, Rysiu? – rzekła z zaciekłą obojętnością.
- Kapitan „Hak” rządzi naszym krajem, kochanie, więc możesz tak mnie zwać. A twoja matka nadal jest z tym gburem, czy ją rzucił? – sarknął.
- Rysiu – skończmy ten cyrk. Masz to, o co prosiłeś. Proszę! – wyjęła dokumenty z teczki.
- OKI, dziękówka, mała.
- Muszę już iść.
Pocałowała go w policzek. Puściła oczko i ruszyła w swoją stronę.
Patrzył tylko jak jej kształtne biodra się kołyszą, ale wiedział, że to tylko kolejny raz, gdy ona gra – jak każda kobieta, z którą wcześniej miał do czynienia… On już nie chciał grać – był tym zmęczony.
Podniósł notatnik i zerknął okiem na dokumenty, które mu wręczyła…
- Wiedziałem, że rektor to jej ojciec, uczelnia stoi otworem…
Banalne słońce wyszło zza chmur, a on banalnie zaczął szkicować drzewo.
- Wincenty Kadłubek był idiotą – zupełnie jak ja… – burknął i rzucił papierosa na ziemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz