czwartek, 24 lipca 2014



„Niech się święci święto pracy!” – OPOWIADANIE, autor : Sewer Ukleja


Marcin mieszkał z rodzicami mimo tego, że dobiegał już czterdziestki. Skończył technikum rolnicze, którego nie wspominał dobrze. Czas wolny spędzał korzystając z internetu
i popijając piwo. Czasem pytany ironicznie przez pracowników spółdzielni inwalidów o to,
jak wspomina szkolne lata – uśmiechał się jedynie i mówił :
- Żeby żyć nie można rzucić siebie w przeszłość. Nie będę mówił tego przy dorosłych.
Akademia Pana Kleksa skończyła się marszem wilków, a mur berliński zburzyli Żydzi.
Miał zawsze pomysł na to, jak skorzystać ze swojego nieprzeciętnego intelektu, aby nie czuć się całkowicie odtrąconym przez kaleków i swoimi wrednymi odzywkami lizusów odstraszyć, a żartownisiów sobie zjednać. Jednakże tych pierwszych częściej było więcej.
Tego właśnie – pamiętnego dnia – wyszedł, utykając, z domku jednorodzinnego położonego na skraju miasta.
Wiosenny słoneczny poranek nie dawał się we znaki bolącemu stale biodru wspartemu o kuli po przebytej ciężkiej
operacji – pozostałości po chorobie Heinego-Medina. Zdjął czapkę, by szczycić się swoim bardzo wysokim czołem
i resztką włosów, które się ostały. Na nosie miał okulary z zakładanym filtrem przeciwsłonecznym. Nosił często starą marynarkę z pozorowanymi łatami na łokciach, dżinsowe spodnie i mokasyny.
Uśmiechnął się w kierunku wszechmocnej gwiazdy naszego układu planetarnego i westchnął westchnął niczym obłożony anatemą Mikołaj Kopernik…
Doszedł, kuśtykając, na pobliski przystanek – gdzie gwarnie gromadziła się młodzież czekająca na autobus do szkoły lub na uczelnię.
Dostrzegł skierowane na siebie spojrzenia – następnie szepty dziewcząt stojących w rogu przystanku przy rozkładzie jazdy.
- Madmuazels, Damen und Herren – ja przepraszam, ale armata strzelnicza zasłoniła mnie widok tego krajobrazu – pogorzeliska po bitwie naszych przodków. Nie łudźcie się – dzwonnik z Notre Dame nie pierdolił się z Belle, a Baudelaire był homoseksualistą gustującym we wszystkim, co się ruszało -
szczególnie w chłopcach. Pinokio i jego stale rosnący nos służył jego ojcu – Geppetto jako łechtaczka, bo biedny starzec nie mógł zaspokoić żony…
Na przystanku wszyscy zamarli – było może ponad dwadzieścia osób.
- Jeśli się dziwicie – ciągnął dalej – dlaczego liberałowie szczają do michy z wodą święconą – zapytajcie
Bolka i Lolka – oni wam odpowiedzą. Trójkąt pitagorejski przedstawia odwieczną Prawdę o nierównym podziale sił w stadzie. Dwie przyprostokątne to sado-masochistyczna jednia, dzięki której mózg kobiety przeistacza się w mężczyznę – nie mając pojęcia o przeciwległym dłuższym boku…
- Żałosne… – rzekł student, szczerząc bielutkie zęby, przeczesując dobrze wymodelowaną fryzurę,
spoglądając na błyszczący zegarek, prostując swoje ciało o atletycznej budowie przy ponad
stu osiemdziesięciu centymetrach wzrostu – był wyższy o głowę od Marcina – do tego jak się zdawało – nowe Levisy bądź Big Stary – trudno było stwierdzić, na pewno białe buty Nike’i, flanelowa koszula i kurtka dżinsowa.
- Ech – mężczyzno! Czy nie znasz tej przypowieści o kulawym i ślepcu? Jak to jeden drugiego prowadził i w końcu finał był tragiczny?
Dandys wykrzywił usta i spojrzał na komórkę.
- Złodziej czasu – Ipad, Skuter, Harley, Samochód na resorach – BMW, Bentley i inne skurwysyńskie szpanerstwa w naszym kraju? A w tym kraju tajemnica – na granicy jest strażnica… Nałkowska dałaby Panu w ryj, gdyby Pan nie zadzwonił!
Wszyscy zastygli w zmieszaniu i wstydzie – prócz Marcina, który zdjął plecak i wyciągnął z niego sok pomidorowy.
- Piękna pogoda. – rzekł przechyliwszy butelkę i wziąwszy łyk.
Autobus nadjechał. Nikt nie odważył się wsiąść pierwszy.
- No – dalej – Panowie i Panie – żwawo! Nie guzdrać się!
Kwiat narodu zaczął wsiadać do autobusu, a bohaterski kaleka wszedł do środka, usiadł z tyłu autobusu. Zaczął patrzeć przez okno.
Przez całą drogę w autobusie słychać było szemranie, ale ucichło kiedy Marcin wysiadł na odpowiednim przystanku.
- Jupikajej, wydymańce! – rzucił sardonicznie i ruszył w kierunku spółdzielni.
Minął supermarket, wieżowce, poruszając się po nierównych płytach chodnikowych, aż dotarł na działki.
Otworzył blaszaną furtkę, która zapiszczała mezzosopranem i kulawą nogą pomacał badawczo rozsypany żwir…
- Wiedziałem – asfalt czy marmur… Jeden WUJ! – chrapliwie syknął.
Zrobił kilka kroków i zatrzymał się, patrząc na starszą Panią pracującą w ogródku…
Miała na głowie skromną chustę, długą haftowaną spódnicę w kwieciste wzory, która zasłaniała jej szczupłe ciało, a na nogach kremowe sandały.
- Dzień dobry Panu! – uśmiechnęła się stając na równe nogi z pozycji półklęczącej, odstawiając wiaderko na bok.
- Dzie… Dzień dobry! – rzekł lekko zmieszany.
- Dzisiaj mamy Święto Pracy…
Przeczesał lekko łysinę i się zamyślił.
- Tak – zupełnie bym zapomniał. Kapitał ludzki ma dość – Francisco Franco był faszystą podobno?
- Maria Magdalena była podobno kochanką Pana Jezusa, ale pewien pisarz chyba zapędził się w kozi róg…
- Więc Pani myśli, że inwalida nie może być ateistą? – łypnął okiem.
- Skoro pochodzimy od kosmitów a Pan wybiera się na Melmac?
- Racja. Dłoń na jabłoni położył chyłkiem, ja zgasnę, cierpieć wszakże chciałem… Do czego prowadziła myśl średniowieczna?
- Mówi Pan o?
- Dantejskich mękach, proszę jaśnie Pani.
- Księża to tylko ludzie, proszę Pana.
- Lecą kiry – piekielne wstęgi – jak piesek – my się boga bójmy jeszcze… Nicość wszeteczna…
- Rozumiem, że nie cieszy się Pan dzisiejszym dniem?
- Ja tylko przywołuję epokę feudalizmu.
- Ja wiem tylko, że komuniści mają dzisiaj święto – to mi wystarczy.
- A mnie nie. Fakt – wracam do domu, ale miło było z Panią porozmawiać.
- Ora et labora, Panie?
- Marcinie… Labora und Ora?… Pani…(?)
- Marto.
- Bardzo mi było miło.
- Ciekawe spotkanie – po co tyle goryczy – niech że się Pan uśmiechnie.
- Uśmiechnij się do świata – a świat się do ciebie uśmiechnie? To nie dla mnie. Naprawdę muszę już iść.
- Dobrze. Jak Pan chce. Ja się do Pana uśmiecham. – delikatnie uniosła kąciki ust.
Marcin poczuł się głupio jak nigdy. Znów zdenerwowany chciał miotać piorunami niczym Zeus w kierunku całego świata, a spotkał taką łagodność, którą pogardził.
- Bioderko, obrażam się na ciebie. – rzucił szeptem, ukłonił się lekko naciskając ręką o kulę. Ruszył w swoją stronę. Doszedł na przystanek. Minął wieżowce, sklep.
Podjechał żółto-niebieski autobus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz