czwartek, 24 lipca 2014


„Samotność w sieci – czyli alternatywne Łykendowe Szaleństwo” – OPOWIADANIE, autor : Sewer Ukleja


Był piękny, słoneczny wiosenny dzień. Nastał łykend. Hubert pomimo zaproszenia na lybację alkoholową złożonego mu przez kumpli, został w domu. Chciał pograć w gry komputerowe,
a następnie poczytać nową książkę nabytą w księgarni, w której pracował.
Mimo że napisał kilka lat temu pracę magisterską na kierunku Filologia Polska,
czuł wewnętrzną pustkę z powodu zerwanych zaręczyn przez jego byłą narzeczoną.
Mieszkał w kawalerce o przeciętnym metrażu. Ściany pomalowane pomarańczową farbą,
panele ciągnące się od kremowej glazurowej kuchni – oddzielonej od całości drewniano-sklejkowymi
częściami, telewizor plazmowy i materac wodny obok szafy typu Komandor. Z boczku była łazienka oddzielona płytą karton-gipsową, a kafelki w kolorze bordowym, biała kabina prysznicowa i biała toaletka nad białym zlewem – do tego biały klop…
Ostatnio założył wbrew przyjaciołom konto na profilu randkowym i czekał na miłość – która jawiła mu się jako gra w totolotka
bądź jaskrawe światło w kalejdoskopie, gdy spojrzy się trzymając go skierowanego
w stronę słońca. Nic już nie było takie jak dawniej. Miał kompleks z powodu
utraconych przedwcześnie włosów na głowie, lekkiej nadwagi i problemu z nadmierną potliwością – szczególnie gdy się stresował.
Wszedł do domu około godziny osiemnastej do swojego mieszkanka, położył z rozżaleniem plecak na fotelu przyległym do ściany w środkowej części całego pomieszczenia, gdzie kuchnia była połączona z sypialnią. Zdjął buty i skarpetki, umył nogi, korzystając z kabiny prysznicowej i ubrał kapcie.
Następnie przygotował sobie klopsy firmy „PudlYszkY” oraz chleb – do tego sok „Ja-kuP”…
Usiadł, włączając laptopa i powiedział sam do siebie :
- Flaubert miał rację, jeśli idzie o kobiety. Może to, że lubią skórę, furę i komórę,
wysokich, przystojnych brunetów – nie jest kamuflowane aż tak ,jakby się mogło wydawać, lecz ja mam przynajmniej rozum i godność czałowieka… Co mi po tym, skoro wszystko, na co mogę liczyć – to oglądanie iluzorycznych kształtów rubensowskich w internecie…
Zjadł obiado-kolację. Podszedł do fotela. Odłożył plecak na bok. Usiadł.
Wysączył trochu soku prosto z butelki. Wyjął z szuflady paczkę papierosów.
- Właśnie rzuciłem, a teraz znów pocą mi się ręce. Ech…
Otworzył FejsBuka. Sprawdził statusy swoich przyjaciół…
- Same kurewskie Słit Focie. Piękne i puste, zdradliwe ryje koleżanek moich koleżanek, które znają każdy detal z mojego życia, bo lubią plotkować. Szukają jakiegoś zapchajdziury lub bogatego męża, którego potem będą mogły zdradzać… O kant dupy rozbić to wszystko…
Wyciągnął papierosa z paczki i zapalił.                                                                                  -Na portalach randkowych to samo – tylko, do chuja – zakamuflowane – z tą różnicą, że można znaleźć młode mamy z aspiracjami, które po ciężkich przejściach szukają romantycznego zapchajdziury… – westchnął wypuszczając z ust dym.
Zadzwonił telefon. Odebrał :
- Heloł! Schronisko imienia świętego Alberta, słucham?
- Nie pierdol, Hubert – tylko wpadaj do knajpy na kielona albo na piwo.
- Rysiek, stój Halina! Ty masz równo z górki – a ja nie. Jestem zmęczony, daj mi spokój.
- Dobra. Wiem, że dalej uważasz mnie za drugie wcielenie Przybyszewskiego, a siebie za Kasprowicza – ale naprawdę to już przeszłość, więc nie gadaj bzdur – tylko sensownie porozmawiajmy.
- Okej… Czy uważasz, że Percy Shelley byłby za wiosennymi piknikami, gdyby nie to samo, że Schiller też był kutasem?
- Szmery bajery, Hubi… Liczą się tylko fakty.
- Istnieję, więc jestem. Odezwij się jutro, Rysiek. Ma do mnie dzisiaj wpaść Julia na winko, ale jestem tylko jej przyjacielem – jak wiesz, dżentelmeni o kobietach nie rozmawiają, więc urwijmy temat.
- Nawet taki utracjusz jak ja o tym wie. Rób, co chcesz, Tygrysku – pamiętaj, że będę pamiętał.
- Tymczasem, Kochanie.
- Ciao!
- Ciao Darwin, Rysiu!
Rozłączył się. Zaciągnął się dymem.
- Pewnie śmierdzi papierochami, ale Julce to nie będzie przeszkadzać. W końcu się przyjaźnimy… Z wykrzyknikiem – do cholery!
Hubert wyłączył komputer, aby uciąć sobie drzemkę.
- Wdepnie tu o dziewiątej, więc jest jeszcze czas. – burknął.
Sen miał dziwny. Pływał w krystalicznie czystej wodzie, w bliżej nieokreślonej zatoce morskiej, kiedy nagle nadpłynął statek. Obudził się spocony.
Była dwudziesta trzydzieści.
- Trzeba wziąć prysznic. – ziewnął.
Zrobił, co miał do zrobienia w tej jako pamiętnej chwili. Zostawił tylko bródkę – głowę ogolił na zero kila dni temu, więc wyglądał jak lepsza wersja Andree Agassi – tylko jego rakieta penisowa miała mniejszą wartość dla konsumentek czy pedałów – na hetero, homo czy też transseksualnym rynku wszędobylskiego seksualnego BOOM(!)…
Zadzwonił domofon. Hubert zamyślił się i po chwili wziął do ręki słuchawkę.
- Tak?
- Nie. Hubert to ja!
- Proszę bardzo, przybywaj.
Rozległ się bzyk nazbyt charakterystyczny dla domofonów umieszczonych w domkach kilkupiętrowych nowego budownictwa.
Otworzył drzwi. Jego oczom ukazała się „gotka”. Czarne pończochy, glany, krótka spódniczka odsłaniająca kształtne nogi i głęboki dekolt uwidaczniający kształtne piersi – obok których można było dostrzec czarny koronkowy stanik.
- Witam, Borgia! Więc wpadłaś na winko?
- Wpadam i wypadam za godzinę – może dwie- chyba… Krejzolki nie każą na siebie czekać.
- Proszę. – odsunął się na bok i skierował rękę w kierunku wnętrza pomieszczenia.
- Dzięki. Już wchodzę… – wyciągnęła czerwoną szminkę z torebki i maznęła nią po ustach.
- Nie kokietuj, tylko właź.
- Okej, okej. Nie poganiaj mnie, bo się w sobie zamknę. – przewróciła gałkami, jakby powiedział coś strasznego.
- Sarkać to sobie możesz. Rysiek też to lubi…
- Kajdanki i pejcze zostawiłam w domu. Nie panikuj, Hubi.
- Julka. Okej – Anton Szandor La Vei, gdy umierał – zauważył, że jest idiotą. Był nim także Alistair Crowley – a jakoś w świecie kultury i sztuki to niemal ikona…
- Wiem, wiem, jak na tę sprawę ssss-pe-o-glądasz z przymrużeniem oka.
- Może jednak sobie pójdę? – przymrużyła oczy.
Wiem, że to kawał i że Rysiek…
Zadzwonił telefon i rozległy się dźwięki muzyki.
- Sisters of Mercy! – szepnął z udawanym zdziwieniem.
- Moment, Hubi! – wyciągnęła telefon z torebki.
- Tak… On wie… Może po prostu ma dzisiaj gorszy dzień… Okej… Przyjdzie… No, tak… Nie, nie… To nie tak… Dobra… Okej… Okej… Mhm, Mhm… – chrząknęła. – Rysiek powiedział, że jeśli nie weźmiesz ze sobą tego Mamrota i nie pójdziesz z nami – nazwie cię hybrydą Hasioka i pana Stacha z Rancza… What ever that means… Paniatno, Hubi?
- Idźcie beze mnie. Ja chciałbym jeszcze trochę potęsknić…
- Będziesz tęsknił i tęsknił… Ojej… Jak chcesz. My idziemy… HEJ!
- Hej! Hej!
Wyszła za drzwi. Patrzył tylko na jej kocie ruchy i kształtne seksowne biodra, gdy schodziła po schodach…
Zamknął drzwi.
- Winko obalę sam. Paczkę fajek mam. Monopolowy blisko – komputer to moje bombowców lotnisko.

1 komentarz: